czwartek, 26 marca 2009

Happy birthday to me!

I znów roczek przemknął jak burza. W tym roku rzeczywiście jak burza i to z piorunami… Zeszłe urodziny były w śniegu, ciemności i kurtce. Pamiętacie?








Tegoroczne prawie upalne gdyby nie to ze spędziłam je na uniwersytecie w niemal lodowatych klimatyzowanych pomieszczeniach. Na HU jest to tydzień egzaminów miedzysemetralnych i właśnie mieliśmy dziś z geografii historycznej Izraela: krainy, plemiona i ich rozmieszczenie, prorocy i okresy historyczne, sąsiednie ludy itp. Przyszły tydzień to 3 dniowy egzamin ze współczesnego hebrajskiego. W życiu nie byłam na takiej wściekłej uczelni! Co tydzień test, egzaminy na początku, w środku i na końcu semestru! Musza chyba to robić przed Paschą, a my jak te baranki na rzeź prowadzone… tyle tylko że otwieramy swe usta :-)

Wybaczcie ze dziś tak mało o Izraelu i Biblii. W niedzielę mamy w końcu wyprawę po całym mieście Dawida, a potem 3 dni w Galilei, i Pascha u koszernych Żydów!

Ale wracając do tegorocznych urodzin – oto zdjęcai tegoroczne!



piątek, 20 marca 2009

Rzeczywistość

W nawale współczesnego i biblijnego hebrajskiego, zagrzebana w mapach Izraela z okresu pierwszego królestwa, podbojów Dawida oraz szlaków kupieckich Bliskiego Wschodu…zaginęłam. Szara rzeczywistość bycia w Izraelu dla mnie to często wkuwanie paradygmatów i wyjątków gramatycznych w kółko :-) A że czasownikiem odmienianym w hebrajskim przez wszystkie czasy, tryby i aspekty jest ‘katal’ – ja zabiłem, ty zabiłeś, ty zabiłaś, my zabijemy itp… brrr… to nie łatwo o budujące komentarze na blogu ;-)
Ale w istocie nawet to jest zwykle bardzo ciekawe. Nasz biedny i kochany Amnon, Żyd kochający wszystkie żywe i wymarłe języki tego skrawka terenu, nie zamordował nas jeszcze. Na moje żałosne błagania o litość odpowiedział: „Naprawdę jestem zdziwiony… właśnie dałem ci 96% z testu (który myślałam że powaliłam)!” Tu trzeba mieć silne nerwy i nie załamywać się masą materiału wylewanego na głowę, bo w sumie to działa i przyswajasz.

Przyjeżdżamy tutaj w oczekiwaniu na bliższe spotkanie z Bogiem, i nie da się opisac jak wiele zyskujemy będąc tutaj. Ale przyznaję, że musiałam się oswoić z poczuciem zawodu i rozczarowania. To, co znam z czytania Biblii i opowieści to utrwalony krajobraz biblijny sprzed 2-3 tysięcy lat, zastygnięty na kartach Pisma. Nie ma go już. Są jakieś pozostałości, skamienieliny, oazy czasu historycznego. Bardziej na pustyni, bardziej w krajobrazie pustkowi i przyrodzie niż w miastach. Ten teren, nie dość, że nie pozostał taki, jakim go znamy z Ewangelii czy ksiąg Starego Testamentu to jeszcze przez te stulecia przewalały się tu wściekle wszystkie potęgi ówczesnego świata. Historia nie narastała tu powoli i warstwami – Ziemia Święta stanowiła szczególny zakątek pożądany przez Turków, mameluków, krzyżowców, Arabów i wszelkie potęgi kolonialne. Każdy z tych kryzysów zmiótł jakieś ślady i pozostawił inne.

Oto krótki materiał pokazujący jak wyglądała historia wojen na tym terenie.


(Zaczerpnięty ze strony: ww.mapsofwar.com/ind/imperial-history.html)

I jest też najbardziej współczesna współczesność- sklepy, autostrady, blokowiska no i konflikt izraelsko – palestyński, o którym przypominają śmigłowce bojowe nad głową i wracający co weekend na przepustki szabatowe do domu żołnierze. Niedbale przewieszone przez ramie karabiny, na każdym przystanku autobusowym…

niedziela, 15 marca 2009

hebrajski biblijny forever!

Przygotowuje się do testu z hebrajskiego biblijnego. Mam mnóstwo użytecznych słów do wkucia typu: ofiara, ołtarz ofiarny, rożne słowa na zniszczyć, spalić, rzezać…
Ponieważ to język pasterzy więc wszystkie stadia rozwoju owcy, krowy i byka mają oczywiście oddzielne nazwy, po dwie nazwy na osła, każdy rodzaj stada także – a to bydło, a to mieszane kozy + owce. Jest słowo na ‘zwierzęta które fruwają” czyli loty w odróżnieniu od nielotów? A z rolniczego są wzięte słowa typu: klepisko, dobrze przemielona mąka, cysterna.
Mamy uroczego Żyda, który uczy nas hebrajskiego biblijnego i odwołuje się od akkadyjskiego, arabskiego, aramejskiego i wszystkich istniejących i nieistniejących języków Bliskiego Wschodu. Wyjaśniając nieregularności w odmianach zapala się i patrząc roziskrzonym wzrokiem na nas mówi – to dopiero jest super, nie? (tłumacząc dlaczego gdzieś jest krótkie a nie długie ‘a’.) A my na niego patrzymy oszołomieni i zbaranieni, bo to oznacza ostre wkuwanie jakichś maleńkich znaczków. Wtedy on na to: OK, żeby łatwo odgadnąć jaka jest ta forma najlepiej porównać z …protosemickim (!) Potrzebuję modlitwy o pomoc niebieską!

piątek, 6 marca 2009

Neot Kedumim — the Biblical Landscape Reserve in Israel













To biblijny ogród w dolinie Szaron, który pokazuje zarówno rośliny biblijne jak i wiele elementów biblijnego świata. Znajduje się niedaleko od Tel Awiwu.


www.n-k.org.il/public/english/what/what.htm

Pojechaliśmy tam w ramach naszej drugiej wyprawy w teren. (O pierwszej nie warto wspominać, bo była to katastrofa. Grad i deszcz na przemian, zamiast miłej wycieczki dookoła Jerozolimy zziębliśmy i zmokliśmy i ogólnie byliśmy obrazem nieszczęść narodu wybranego. Za to dziś upał ponad 30 STOPNI!)
Trasa przygotowana jest w taki sposób ze jednocześnie poznajemy rośliny, smakujemy, dotykamy, wąchamy, czytamy teksty biblijne po hebrajsku i staramy się zrozumieć jak poznanie lub nie-poznanie ich wpływa na jakość przekładu, oraz poznajemy warunki życia w owych czasach. Wśród wielu atrakcji trzy główne:

1. Nauka kierowania mieszanym stadkiem owiec + kóz

Najpierw siedzieliśmy wśród stada i słuchaliśmy wykładu, potem próbowaliśmy sami się zająć stadem (tutaj Sue i nasz nauczyciel Bob). Ja też usiłowałam zająć sie stadkiem, ale nie zidentyfikowałam przewodnika stada - starego upartego kozła, więc kiepsko mi szło. Na końcu nasz Afrykańczyk Ishaku dał nam pokaz, jako doświadczony pasterz (nim przerzucił sie na teologię i hebrajski) Mimo, że zwierzyna wełnista nie do końca rozumiała jego afrykańskich pocmokiwań i kląskań, to i tak zaprezentował nam naoczne kazanie na temat tego tego, co to znaczy bycie dobrym pasterzem i co to znaczy laska twoja i kij twój mnie pocieszają/ utwierdzają (Ps 23).
2. Rośliny biblijne

HYZOP
Pokrop mnie hizopem, a będę oczyszczony;
Obmyj mnie, a ponad śnieg bielszy się stanę. (Ps 51, 9)

Wbrew potocznym opiniom hyzop nie jest żadnym silnym wybielaczem. Jest to roslina o aksamitnych liściach, którą zanurzano w krwi ofiarnej i uzywano jak kropidła. Kropiono lud na znak oczyszczenia. Tegoż hyzopu Izraelici w Egipcie użyli by naznaczać odrzwia, przed przejściem anioła śmierci.
Używa się go także w kuchni. Jest to roslina z rodziny miętowatych, smakiem nieco zblizona do oregano. Poniżej ucieranie hyzopu, oliwy i jeszcze jednego zielska, świeżo zerwanego, którego nazwy nie pamiętam. Powstaje z tego pyszna przyprawa, którą posypuje się namoczony w oliwie chleb - pita.


LILIA POLNA

A co do odzienia, czemu się troszczycie? Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną; nie pracują ani przędą. A powiadam wam: Nawet Salomon w całej chwale swojej nie był tak przyodziany, jak jedna z nich. Mt 6, 28- 29


3. Prawdziwy skryba, czyli jak się tworzy zwoje do synagog, jak się robi atrament i czyta Torę. Ponizej fragment nagrania.






czwartek, 5 marca 2009

Sięgnęłam dna – gorszej depresji na świecie nie ma

W tym tygodniu w niedzielę Dawn porwała mnie na mała eskapadę.

Lało i gradobiło od tygodnia, więc chciałyśmy znaleźć odrobinkę słońca. Pojechałyśmy na Morze Martwe, gdzie ponoć pada 50 cm wody rocznie, więc gdzie jak gdzie ale tam padać nie powinno! No i jechałyśmy wyborową autostradą wzdłuż skalistych grzbietów na trasie Jerozolima – Jerycho (to od trąb jerychońskich) w dół, w dół i kręto w dół. Woda spływała potokami i wodospadami z tych zboczy. Mijałyśmy po drodze koczowiska Beduinów, dość niechlujne, bez pięknych dawnych namiotów, za to z osłami i wielbłądami. Aż dojechałyśmy nad Morze Martwe (inaczej Soli). Lało!

PRZYSTANEK PIERWSZY. Sięgnęłyśmy dna: 400 m poniżej poziomu morza (normalnego morza) znajduje się owo morze. Schodząc nad słoną plażę stanęłam na czymś, co wyglądało na solidną skałę i ziuuuu… o mało nie zjechałam do słonego bajora. Tak, tak, pośliznęłam się na słynnym błotku z Morza Martwego, którym smarują się turyści. Można je kupić za ciężkie pieniądze na różnych stoiskach w wielu galeriach w Polsce. Z bliska jednak wygląda nieapetycznie.
Ale pustynia, no i ten potężny uskok tektoniczny, który można oglądać – piękne. Morze Martwe widziałam bardziej deszczowo, ale i tak była to pierwsza wyprawa na pogranicze izraelsko-jordańsko- palestyńskie. Tak, było bezpiecznie, proszę się nie martwić!
Zobaczyłam też po drodze dwóch małych beduińskich chłopców pilnujących stadka niedorosłych wielbłądków. I dzieci i zwierzątka niemiłosiernie brudne, kopytne dopadły jakichś chaszczy i ogryzały je radośnie, a chłopaczki dopadli naszego samochodu z wyrazem twarzy: turyści = kasa!

PRZYSTANEK DRUGI to miał być prawosławny klasztor św. Jerzego. Zjechałyśmy z autostrady według drogowskazu by dojechać do punktu w którym:
1. w prawo piękna droga ale zakaz wjazdu z dokładnym objaśnieniem po hebrajsku. Nie znam języka tego napisu na tyle, żeby zrozumiec, czy to zakaz wjazdu dla każdego, kto nie jest Palestyńczykiem, czy ostrzeżenie o gwałtownym spadzie w dół, czy inne niebezpieczeństwo.
2. na wprost w deszczu koło jakichś antycznych ruin stał przykryty pomarańczowa płachtą melancholijny wielbłąd i nic poza tym. Droga tam kończyła się urwiskiem.
3. Zanikający kompletnie asfalt, przechodzący w kamienisty trakt. Wybrałyśmy te opcję. Po drodze grożącej złamaniem ośki minęłyśmy jedno koczowisko Beduinów, skały, drugie koczowisko z osiołkami, wreszcie zawróciłyśmy i spytałyśmy przejeżdżającego opodal na osiołku zarośniętego i owiniętego arafatką Beduina. Wskazał nam drogę z zakazem wjazdu. Hmm. Logika tego kraju jest zastanawiająca, szczególnie jeśli się przyjmie, że jest to pogranicze palestyńskie. Lecz Dawn, niezłomnego ducha Brytyjka zawróciła i jechała długo wzdłuż wertepów aż do miejsca gdzie było tylko urwisko, 5 owiniętych arafatkami mężczyzn i trzy osiołki. Coż, ja spanikowałam nieco, natomiast dzielna niewiasta z Wysp Brytyjskich ani trochę. Byli to bowiem miejscowi przewoźnicy oferujący swe usługi! (wprawdzie jeden osiołek uciekł później i raźnie przebierając nóżkami zdezerterował do domu).

Ale widok, który się otworzył był nie do opisania: przylepiony do wąwozu klasztor, z pustelniami i ścieżkami, palmami i mostkami w dole, a wszystko w potężnej szczelinie w ziemi. Po chwili też deszcz przestał padać i od krawędzi urwiska, na której stałyśmy aż do dna wąwozu rozwinęła się najpiękniejsza, najbardziej intensywna tęcza, jaka w życiu widziałam. Z drugiej strony błyszczące od deszczu słońca grzbiety skalne – tak wyglądało pewnie Jeruzalem niebieskie z wizji św. Jana! Całe iskrzące się i rozbłyskujące kolorami.
Nie miałam ze sobą aparatu, ale znalazłam na necie kilka zdjęć stamtąd – nie tak jednak pięknych jak to, co widziałam. Wąwóz po arabsku to wadi, a tamto miejsce nazywa się Wadi Qilt.
Stałyśmy tam podziwiając to miejsce i gawędząc z młodym Beduinem; powiedział nam, że to najprawdopodobniej droga, którą chodził Jezus z Jerozolimy do Jerycha. (A co najmniej ta, na której dobry Samarytanin ratował młodego Żyda z przypowieści.) Wysoko na horyzoncie rzeczywiście widać dwie wieże Miasta: jedna na kościele luterańskim na Górze Oliwnej, a druga to wieża International Rothberg School – mojego instytutu na uniwersytecie.

Jedyna smutna rzecz, to strzały które słychać było na pustyni: Palestyńczycy ćwiczący swe umiejętności strzeleckie :-(