Nasza grupa to 9 osób. Składa się głównie z beztroskiej amerykańskiej młodzieży, którą rodzice posłali do Izraela chcąc w niej wzmocnić tożsamość żydowską. Młodzież przychodzi na zajęcia w niedzielę rano spóźniona o 45 minut, z twarzą ściągniętą zmęczeniem po całonocnych trudach imprez w akademiku. Taki zwykły folklor. Jest zresztą całkiem miła, gdyby nie fakt, że 3 osoby mówią po hebrajsku z ciężkim amerykańskim akcentem z Południa, którego nawet w angielskim za bardzo nie rozumiem. (Jedna z 'Lułyzjeanyy'* na przykład)! I wtedy ku mojej rozpaczy dostaję przemielone i stłamszone samogłoski hebrajskie! Do kolorytu miejscowego dochodzi ciemnowłosa i śniada Arabka o wdzięcznym imieniu Dżihad! A ta miła nauczycielka zwraca się do niej jasnym głosem – Dżihad, co sadzisz o… A ja mam wrażenie, że słyszę świst dzidy w powietrzu Miejmy nadzieję że drugie imię to nie Intifada – ale pewnie reaguję histerycznie.
Myślałam, że przepisywanie zeszytów skończyło się na wieki w okresie ogólniaka – a tu dopadło mnie znowu! Bazgrzę jak hebrajska kura pazurem, ręce upaprane po łokcie, o doloż moja słowiańska. Te robaczki co mi się rozłażą i złażą bezwładnie na kartce! Przpisuję zadanie domowe w kółko.
*tzn. Luizjany (przyp. tłum)
poniedziałek, 26 stycznia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
to dopiero ekspiryjens, hebrajski z płd-am akcentem, jakby sam angielski w tym wydaniu nie byl wystarczajaco zabawny =)
OdpowiedzUsuńno to nie tylko ja nie rozumiem amerykanskiego belkotu...
OdpowiedzUsuń